W
szarości dnia codziennego
Jestem
jak motyl utkany z tęczy
Któremu
skrzydła opadły
I
fruwanie go męczy
Jestem
jak ślimak zamknięty
We
własnej skorupie
Którego
nic nie obchodzi
Wszystko
wydaje się głupie
Moje
kłopoty – największe
Moje
choroby – najcięższe
I
myślę w złości
O
niesprawiedliwości
A
przecież słowo „dzień dobry”
„proszę”
i „dziękuję”
Jak
klucz otwiera serca ludzi
I
prawie nic nie kosztuje
Iskierki
życzliwości
Uśmiechem
podsycane
Zapalają
ogniki radości
W
oczach napotkanych
Dotykają
się ręce
W
geście powitania
Słowa
otuchy zmuszają
Upadłych
do powstania