Kasztan za oknem
Cień ulicy
Dachy codziennych kamienic
Marzenia kolorowe, nigdy nie spełnione
Za duże dla mnie
Jak buty o kilka numerów
Wybujałe w szarzyźnie
Chwieją się delikatne i kruche
Dążą do światła i świata
Wypuszczam je z klatki mojego mózgu
Jak gołębie, i czekam
Lecz żadne nie wraca
A one mnożą się i ogromnieją
I same już umieją latać, bez mojej wiedzy
Czy to krok do szleństwa - nie wiem
Kiedy sen zapanuje nad jawą
Nie bedę normalną
Gdzie uciekać, gdzie szukać zapomnienia
W marzeniach - niebezpiecznie
Od nich biorą poczatek wariaci
Potem białe drzwi bez klamek
Krzyże krat w oknach
Długie, białe korytarze
Prowadzące do nikąd
A właściwie, do śmierci
Boję się czekania, paraliżuje i zniewala
I opór - oznaka zdrowego rozsądku
Ginie jak dym w przeciągu
Więc teraz, kiedy mogę się przeciwstawiać
Muszę walczyć ze światem
Dążyć do czegoś, coś osiągnąć
Nie dać się wciągnąć w codzienności kierat
Bo żyć w nim nie sposób
Lepiej już umierać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz